Wchodzimy na teren pustelni, okrążamy kościół z zewnątrz, ja wchodzę do środka, robię zdjęcia. Niczym specjalnym się nie wyróżnia, standardowa sztuka kościelna, niedawno odświeżona.
Na zewnątrz jest ołtarz z kamieni, plac i ławki. Przechodzimy przez plac w stronę ławek, żeby sobie usiąść. Natychmiast po wkroczeniu na plac, uderza nas ciężka energia, dociąża nogi, ciągnie w dół, zabiera siły. Mówimy o tym głośno niemal jednocześnie. Siadamy na ławce, ja zaczynam badać, o co tu chodzi. Wyczuwam otaczającą nas grupę istot, raczej nie ludzi i nie dusz ludzkich np. po śmierci, wyglądają jak przezroczyste pionowe wydłużone balony czy zaokrąglone półprzezroczyste białe cylindry. Są bezczelne, bezuczuciowe, bez pytania o zgodę pobierają energię, są do tego przyzwyczajone, jakby robiły tak od zawsze. Wyobrażam sobie, że wszyscy ludzie modlący się w tym miejscu w skupieniu, są dawcami swojej energii dla tych bytów.
Uruchamiam swoje standardowe procedury: rozświetlam nas obydwoje światłem ze Źródła, uruchamiam czakrę serca i wysyłam energię miłości. Istoty przestają się karmić, ale nie odchodzą. Odnoszę wrażenie, że rozumieją tylko język siły. Rozkładam świetliste skrzydła, rozpościeram je, rozpycham przestrzeń dookoła nas, robię wolne miejsce. Istoty odsuwają się, ale nadal nie znikają, czują się tu u siebie. Rysuję na ziemi ideogramy-symbole: pionowa kreska i trójkąt. Wyszukuję w przestrzeni i w czasie takiej istoty, której się obawiają. Widzę wojownika, ma na głowie hełm-szyszak, na bokach i z tyłu hełmu zwisa kolczuga jak peleryna. Jest ubrany w jasny, gruby, puchaty, plisowany ubiór, jak kombinezon. W lewej ręce trzyma kanciastą tarczę, widzę ją jakby złożoną z 2 trójkątów połączonych w formie rombu. W prawej ręce trzyma długi prosty miecz, jest przedłużeniem wyprostowanej ręki. Ta postawa wojownika wzbudza lęk w istotach, uchylają się, unikają go. Wstaję, przez chwilę chodzę po placu, zbliżam się do ołtarza, po jego prawej stronie są stare porośnięte mchem schody, prowadzące w górę do zamkniętej bramy. Za bramą jest wzgórze, wyczuwam tam coś ciekawego i mocnego, chcę to zbadać.
Wychodzimy z terenu przykościelnej pustelni, okrążamy go, idziemy wśród krzaków i bukowego lasu w stronę wzgórza. Wzdłuż ścieżki stoją kamienne przystanki drogi krzyżowej. Przed samym szczytem wzgórza, na ścieżce, ponownie obydwoje odbieramy ciężką energię, nogi mi się kręcą w spiralę. Tylko ja jestem w stanie ją przekroczyć. Irytuje mnie, że te istoty znowu są takie bezceremonialne. Idę dalej, mijam ostatnie 3 przystanki, staję na samym szczycie wzgórza, otoczony z każdej strony roślinnością. Stoję w środku pionowej kolumny energii, która wystrzeliwuje spod ziemi w niebo, aż do kosmosu, do gwiazd. Ciekawe, dokąd ona dociera i czy wyprowadza z Ziemi jakąś energię? Kto na tym zyskuje? Ta energia jest dla odmiany pozytywna, napełniam się jej siłą, mocą, rozszerzam się, rosnę, mam ciarki na rękach i plecach. Jednym dmuchnięciem odganiam wszystkie ciężkie energie dookoła, jestem teraz wielokrotnie silniejszy od tych natrętnych intruzów. Poczucie siły pozostaje we mnie jeszcze przez jakiś czas po zejściu ze wzgórza. Przytulam się do bukowych drzew rosnących dookoła i pytam się ich o ich zdanie i rolę. One mają zaledwie kilkaset lat, są tylko świadkami. Bije od nich spokój, równowaga, ale też zażenowanie z powodu otaczających ich energii.
Schodzimy ze wzgórza, badam jeszcze przez chwilę okolicę, ale to, czego doświadczyliśmy, powoduje, że nie mamy ochoty już nigdy tam wracać. To nie jest dobre miejsce, szczególnie dla bezbronnych i nieświadomych niczego ludzi. Wpływ tego miejsca na samopoczucie może być negatywny jeszcze przez dłuższy czas, a na pewno odbiera siły życiowe.